Przygoda z olejkami
Zaczęło się wtedy, gdy przyjechałam na warsztat i już pierwszego wieczoru się rozchorowałam. Jedna z kobiet dała mi kilka kropli olejku eterycznego… Następnego dnia obudziłam się zdrowa!
Podczas tego samego warsztatu solidnie stłukłam sobie dłoń o kamień. Bolało tak, że nie byłam w stanie utrzymać w ręce kubka, a na kości wyrosła spora gula. Ta sama kobieta podała mi olejek lawendowy. Jedna kropla rano, jedna w południe… Wieczorem gula na kości była dwa razy mniejsza i już nie czułam bólu! Wtedy pomyślałam, żeby kupić sobie olejek lawendowy.
Największy szok przyszedł kilka tygodni później, gdy pewnego wieczoru polałam sobie dłoń wrzątkiem. Ból był koszmarny! Nie byłam w stanie nawet zakląć. Łzy ciekły mi z oczu, a ja mogłam jedynie stać z ręką w zimnej wodzie. Olejek lawendowy – zaświtało mi w głowie.
Bez większej nadziei posmarowałam poparzenia kilkoma kroplami. Kilka minut później ze zdumieniem wpatrywałam się w swoją dłoń. Nie czułam już palącego bólu, zamiast tego był… chłód. Doznania zmieniały się cyklicznie – szczypanie, chłód, mrowienie jakby poparzyła mnie pokrzywa, potem znowu chłód i lżejsze mrowienie. Po godzinie na skórze nie było śladu po oparzeniu, a ja miałam wrażenie, jakbym poparzyła się pokrzywą. Po dwóch godzinach nie czułam niemal już nic.
Wtedy zakochałam się na dobre w olejkach eterycznych! A to był dopiero początek przygody…